Naturalne błyszczyki Lily Lolo - Clear, Peachy Keen, High Flayer i Coctail.
Cześć Kochane.
Jeśli miałabym jednym słowem podsumować swoją przygodę z produktami do ust wszelkiej maści powiedziałabym... wariactwo! Tak tak, jestem prawdziwym freakiem w kwestii makijażu ust i kolejna szminka uszczęśliwa mnie bardziej niż nowe buty. Nie tłumaczę tego zbieractwem - jestem po prostu wierna swoim ideałom, ot co :) Z błyszczykami jednak nie jest u mnie taka łatwa sprawa... oprócz tych, które dzisiaj Wam pokażę nie mam ani jednej sztuki. Rzadko, naprawdę rzadko sięgam po błyszczyki i są one zarezerwowane wyłącznie na specjalne okazje. Przez całe swoje życie używałam wyłącznie szminek i jakoś tak zakorzeniłam się w tym przekonaniu, że na dobre zapomniałam o błyszczykach. Tymczasem dziś pokażę Wam cztery naturalne produkty Lily Lolo, które już kiedyś przewijały się na moim blogu - dziś zebrałam je w całość i będziecie mogły ocenić je w akcji.
Minimalizm i szyk.
Nie znam osoby, która nie miałaby w rękach kosmetyków Lily Lolo i nie zwrociła uwagi na ich opakowania. No cóż... nie można o nich powiedzieć złego słowa. Choć minimalizm opakowań nie przekonuje mnie na tyle mocno bym była ich fanką tak Lily Lolo jest dla mnie uosobieniem klasy i szyku. Opakowania tych błyszczyków wykonane są bardzo solidnie - temu grubemu plastikowi nie będzie straszna ani podłoga ani najgłębsze czeluścia torebek. Nie ma szans żeby cokolwiek się wylało czy rozpłynęło pod wpływem ciepła jak to bywało setki razy z błyszczykami marnej jakości. Ich standardowa cena to 48,50 zł za sztukę co uważam jak na produkt tej jakości naprawdę korzystną ceną (chyba nawet jedną z najniższych u Lily). Do kupienia TUTAJ.
Z naturą Ci do twarzy.
Czy błyszczyk w ogóle może być naturalny? A no jak się okazuje może i na początku swojej kosmetycznej przygody było to dla mnie dużym zaskoczeniem. Bazą naszych produktów jest olejek rycynowy znany Wam na pewno ze swoich właściwości odżywczych choć wczoraj zwątpiłam po komentarzu jednej z Was na temat tego, że olej ten nie służy ustom... wiecie coś na ten temat? Dalej w składzie także same pyszności - witamina A i olejek jojoba, który jeszcze bardziej dba o nasze usta. Chyba nikogo nie zdziwi fakt, że te produkty naprawdę nawilżają usta? Oczywiście za kolor w pełni odpowiadają tutaj tlenki żelaza.
Klejący koszmar?
Ciężko jest wymagać od błyszczyka formuły całkowicie pozbawionej charakterystycznego sklejania warg. Już sam fakt, że te kosmetyki bazują na olejach pozwala wysnuć wniosek, że ich konsystencja będzie nieco tłusta, ciężka i wyraźnie wyczuwalna na ustach. I tak właśnie jest - ten produkt czuć na ustach, czuć nieco jego słodkawy posmak, ale nie jest to coś co sklei usta, zważy się po czasie i będzie wyglądać tandetnie. Włosy raczej do niego nie lgną, ale trzeba uważać by nie przesadzić z ilością bo będzie zbyt mocno się wyróżniać, a tego nikt nie lubi :) Na plus zasługuje tu piękny czekoladowo-ciasteczkowy zapach oraz bardzo dobrze zaprojektowany aplikator.
Więcej koloru!
Strasznie ubolewam, że paleta barw tych błyszczyków jest tak mała... Kiedy decydowałam się na swoje kolory miałam w głowie nieco inne wyobrażenia bo tak naprawdę finalnie okazało się, że mam dwa kolory o dwóch różnych wykończeniach zamiast czterech innych odcieni. Clear oraz Peachy Keen to typowe cieliste błyszczyki utrzymane w leciutkiej tonacji nude i brzoskwinii, a różnią się od siebie tylko tym, że Peachy Keen ma w sobie lekkie, złote refleksy, które i tak nie są gdzieś mocno widoczne. Generalnie nałożone samodzielnie giną na ustach, więc najlepiej stosować je jako wykończenie jakiejś dziennej pomadki. Po lewej Clear po prawej Peachy Keen - same widzicie, że różnicy właściwie nie ma :)
High Flayer oraz Coctail to z kolei błyszczyki utrzymane w tonacji pomarańczy z leciutką domieszką brązu. I znowu historia się powtarza bo Coctail to praktycznie ten sam kolor co High Flayer tylko z dodatkiem połyskujących drobinek przez co jest subtelniejszy w finalnym odbiorze. Swoją drogą trzeba przyznać, że ten drugi jest naprawdę śliczny - ma mocny pigment i praktycznie jedno pociągnięcie zapewnia bardzo widoczny efekt co strasznie mi się podoba i uważam, że naprawdę ładnie komponuje się z moją cerą.
Jestem ciekawa jak Wam się podobają. Najbardziej lubię w nich gęstą konsystencję i fakt, że nie migrują po całej buzi nawet w przypadku tych z dodatkiem drobinek no i pachną ciastkami, a to naprawdę mocny argument :) Nie utrzymują się spektakularnie długo, ale ciężko byłoby wymagać czegoś takiego od produktu bazującego na naturalnych olejkach, prawda? Dajcie znać co sądzicie :)
Buziaki!
Nie słyszałam wcześniej o tych błyszczykach, ale chętnie przetestuję. :)
OdpowiedzUsuńFaktycznie kolory bardzo podobne, mnie bardziej podobają się te po lewej stronie
OdpowiedzUsuńCzyli bez drobinek - zgadzamy się :)
OdpowiedzUsuńCieszę się :)
OdpowiedzUsuńprzyznam się bez bicia, że nie znam tej firmy;/
OdpowiedzUsuńale nie ukrywam, że chętnie poznam;) te kolory niestety nie są moje;/ ale co jest najlepsze u kogoś mi się podobają bardzo;)
tak też jest i w twoim przypadku;)
Rzadko sięgam po błyszczyki, głównie używam pomadek i kredek. Dawniej było zupełnie odwrotnie :). Kosmetyki Lily Lolo bardzo mnie kuszą, ale myślę, że zaczęłabym od produktów typowo do twarzy. Choć te dwa pierwsze błyszczyki w moim stylu ;).
OdpowiedzUsuńŚlicznie te błyszczyki wyglądają :) lubię takie kolory! :)
OdpowiedzUsuńJa też wolę błyszczyki bez drobinek, ale mam dwa o innym wykończeniu niż kremowe :) i jakoś rzadko lądują na moich ustach, mimo że są świetne pod względem właściwości ;)
OdpowiedzUsuńNo ja też tak mam... nie wiem nie potrafię się w pełni przekonać do noszenia błyszczyka tak na co dzień.
OdpowiedzUsuńTakie typowe, bezpieczne dzienniaczki :)
OdpowiedzUsuńOjej naprawdę nigdy nie słyszałaś o Lily Lolo? :) To zapraszam Cię na wycieczkę po moim blogu :)
OdpowiedzUsuńU mnie np to chodzi o rozpuszczone, długie niemal do pasa włosy :) jednak trochę się kleją ;) gdy czeszę koka lub koński ogon, błyszczyków używam już chętnie :)
OdpowiedzUsuńWyglądają ślicznie u Ciebie :) Ostatnio wolę pomadki, ale chętnie wypróbuję te błyszczyki :)
OdpowiedzUsuńDziękuję Dorotka :* Myślę, że Tobie też byłoby fantastycznie w ich różowych błyszczykach :)
OdpowiedzUsuńoj tak myślę, że jak zaczynać przygodę z Lily to jak najbardziej od produktów do twarzy :)
OdpowiedzUsuńoczy mi wypoczywają jak patrzę na Twoje spokojne, kojące zdjęcia :DD
OdpowiedzUsuńKocham je <3 Miałam Clear i Scanadlips :*
OdpowiedzUsuńDla mnie ta różnica w kolorze jest malutka więc takiej gromadki bym nie miała :P podoba mi się z pierwszego zdjęcia ten 3 od góry:)
OdpowiedzUsuńPrzyznam szczerze że myślałam że to są tylko dwa kolory :D. No ale jakie miłe rozczarowanie, pięknie prezentują się na ustach choć i ja nie jestem fanką błyszczyków. Jedyne jakie toleruje to te od Clarins :D.
OdpowiedzUsuńDają niesamowicie naturalny efekt, pięknie :)
OdpowiedzUsuńNo i znowu się zgadzamy :D niessssamowite :D
OdpowiedzUsuńWidziałam je u Ciebie i jak zwykle obłędne zdjęcia <3
OdpowiedzUsuńHahha Kochana Wariatka :*:)
OdpowiedzUsuńWspaniałe odcienie.
OdpowiedzUsuńAle super efekt, takie pełne usta :) Muszę się w końcu skusić na coś naturalniejszego :)
OdpowiedzUsuńfajne naturalne
OdpowiedzUsuńprześliczne są te błyszczyki<3
OdpowiedzUsuńBardzo naturalnie się prezentują ;) Nie przepadam za błyszczykami ale te wyglądają naprawdę ładnie ;)
OdpowiedzUsuńBardzo ładne są te błyszczyki, nadają ustom ładny, subtelny odcień. Sama za błyszczykami nie przepadam właśnie z powodu klejącej konsystencji.
OdpowiedzUsuńdelikatne te kolorki, ale bardzo ładne, subtelne :)
OdpowiedzUsuńJa też nie mam żadnych błyszczyków, zdecydowanie wolę szminki ;)
Bardzo ładnie wyglądają ale rzeczywiście różnice między nimi są niewielkie... Wg mnie najlepiej wygląda ostatni :)
OdpowiedzUsuńchoruję na kosmetyki tej marki :-/ śliczne te błyszczyki ;-)
OdpowiedzUsuńHigh Flayer jest śliczny :D
OdpowiedzUsuńTe błyszczyki są cudowne! Jeden i drugi kolorek idealny ;)
OdpowiedzUsuńEfekt niezwykle mi przypadł do gustu :) Kusisz :) Chociaż dla mnie prawie 50 zł za błyszczyk to dość sporo :)
OdpowiedzUsuńNa blyszczyki to ja mogę tylko patrzeć, absolutnie nie używać :-) Kolory faktycznie się zdublowały, chociaż w drugiej parze różnica jest już wieksza.
OdpowiedzUsuńJa ostatnio bardziej polubiłam pomadki do ust i to nawet te w odważnych kolorach, ale przyznam, że w dobrze dobranym odcieniu nude też czuję się świetnie :)
OdpowiedzUsuńJa niestety mam problem by przekonać się do błyszczyków :/ Jak na razie królują u mnie pomadki :)
OdpowiedzUsuńJa jestem tradycyjna i jednak bardziej cieszą mnie nowe buty :D Ale te błyszczyki mają bardzo "moje" kolory, uwielbiam takie nudo-brzoskiwnie! Peachy Keen najbardziej wpadł mi w oko ;)
OdpowiedzUsuńLubie takie delikatne barwy, a o marce słyszałam same pozytywy :)
OdpowiedzUsuńCudne nudziaczki ;)
OdpowiedzUsuńPiękne są <3
OdpowiedzUsuńNie używam błyszczyków, choć te wyglądają naprawdę pięknie :)
OdpowiedzUsuńPiękne są, dawno błyszczyków nie miałam, a tych to w ogóle nie znam :)
OdpowiedzUsuńCiasteczkowy zapach .... musi być obłędnie smakowity :D
Cuda! Brzoskiwniowy chyba super pasuje do Coralisty?
OdpowiedzUsuńBrałabym wszystkie !!! Same cudeńka
OdpowiedzUsuńRacja, szata graficzna jest świetna, lubię minimalizm. Błyszczyków od dawna nie używam, właśnie przez uczucie lepkości, no i moje niesfornie fruwające włosy zawsze przyklejaly się do ust, pewnie nikt tego nie lubi. Nie używałam jeszcze nic Lily Lolo. Ale może kiedyś spróbuję, chociaż pewnie akurat nie błyszczyków. Chociaż kolory mają bardzo ładne :)
OdpowiedzUsuńWielbię matowe pomadki, błyszczyków nie używam, ale te prezentują się kusząco.Lily Lolo ma świetny design, to fakt:)
OdpowiedzUsuńFanką błyszczyków nie jestem, ale produkty Lily Lolo uwielbiam ;)
OdpowiedzUsuńJa chyba nie muszę dodawać, że też :)
OdpowiedzUsuńOj tak jedne z najlepszych opakowań jakie widziałam :)
OdpowiedzUsuńJeśli już to zacznij sobie od typowych produktów do twarzy :)))
OdpowiedzUsuńOj tak zdecydowanie tak :)
OdpowiedzUsuńTAK! Takie ciasteczko, toffi... uhh :D
OdpowiedzUsuńJa za butami ogólnie nie przepadam, ale gdyby zestawić to z torebką to moje priorytety się zmieniają :D
OdpowiedzUsuńa u mnie dobrze dobrany intensywny kolor zdarza się niezwykle rzadko... jakoś się nie widzę.
OdpowiedzUsuńTak masz racje - drugi kolor jest ciut jaśniejszy, ale w opakowaniu wyglądają praktycznie tak samo :)
OdpowiedzUsuńMasz rację - nie jest to mało, ale to i tak jeden z tańszych produktow LL :)
OdpowiedzUsuńNa żywo praktycznie nie są do odróżnienia...
OdpowiedzUsuńSzminki to jest to :)
OdpowiedzUsuńOchhh Clarins <3 też bym je tolerowała :D
OdpowiedzUsuńJa błyszczyków nie używam prawie wcale. Wydaje mi się, że wyglądam jakbym się ośliniła :P Poza tym jestem fanką matowego wykończenia i mocnej pigmentacji :)
OdpowiedzUsuńJak trafię na nie, chętnie wypróbuję :)
OdpowiedzUsuńCiastka zachęcają ale ja nie potrafię się przekonać do błyszczyków :( może to i dobrze bo pewnie miałabym ich na pęczki domu :D
OdpowiedzUsuńBłyszczyki wydają się być super. Kiedyś muszę zainteresować się tym ciemniejszym kolorkiem, tym bardziej jeśli te błyszczyki są naturalne i nawilżają usta <3
OdpowiedzUsuń