Minimalizm w pielęgnacji twarzy. Moja letnia, naturalna rutyna.


Lato to bardzo trudny okres dla mojej skóry - z jednej strony skrajnie wrażliwa i narażona na kolejne rzuty AZS z drugiej strony partiami wymagająca szczególnej troski cera nie ma lekko szczególnie wtedy kiedy za oknem pojawiają się pierwsze, gorące promienie słoneczne. Są takie okresy w roku, w których pozwalam sobie na więcej - stosuję nieco bardziej skomplikowane mieszanki odżywczo-łagodzące, ale lato jest dla mnie czasem, w którym stawiam na totalny minimalizm. Zmiana pielęgnacji jaką wprowadziłam jakieś dwa miesiące temu uświadomiła jednak pewien fakt - moja skóra uwielbia podstawową pielęgnację. Ona naprawdę wygląda lepiej kiedy używam tylko i wyłącznie produktów z gamy tak zwanej bazy - czyżbym znalazła sekretny sposób na piękną skórę... rezygnując z kilku etapów pielęgnacyjnych? Czy to właśnie nie jest najlepszy dowód na to, że mniej znaczy lepiej? Dziś na podstawie wnikliwych obserwacji mogę śmiało stwierdzić, że tak - nadmiar kosmetyków, wymyślnych kuracji, stosowania kilku kroków pomiędzy oczyszczaniem a nawilżaniem nie jest po prostu dla mnie. Być może i Wy zauważycie u siebie tę zależność? A co gdyby tak spróbować ograniczyć ilość używanych kosmetyków?


Latem pozwalam swojej skórze odetchnąć i nie tyczy się to tylko i wyłącznie pielęgnacji twarzy - rezygnuję z ciężkiego makijażu, maseł czy olejków do ciała, nie stosuję niczego co obciążałoby ją swoją konsystencją - jednym słowem od zawsze w tym okresie stawiam na lekkość. W tym roku jednak postanowiłam pójść o krok dalej i swoją pielęgnację ograniczyć do trzech kroków - oczyszczania, tonizowania i nawilżania.  Wiem, zdaję sobie sprawę, że w przypadku takiego zamiłowania do kosmetyków ociera się to niemalże o ascetyzm, ale ten mały eksperyment sprawił, że wyciągnęłam cały ogrom wniosków i zauważyłam pewne zależności - moja skóra doskonale czuje się i wygląda kiedy zapewniam jej jedynie bazową pielęgnację. Cóż - sama się tego nie spodziewałam, przyznam szczerze, że trudno było mi się rozstać i zmienić rutynę, która polegała na trójetapowym oczyszczaniu, stosowaniu esencji, ser czy olejków na rzecz... żelu, toniku i kremu. To z czego oczywiście nie zrezygnowałam to kosmetyki naturalne o dobrych i przyjaznych składach - nadal jestem wierna swoim przekonaniom i zestaw, który dziś Wam pokażę w całości składa się jedynie z kosmetyków naturalnych. Można by rzec, że w moim przypadku minimalizm i natura idą ze sobą w parze, czego dowodem jest świetlista, zdrowa i pełna życia skóra.


Oczyszczanie to nadal najważniejszy punkt w całej mojej pielęgnacji. Jeżeli w ciągu dnia noszę makijaż zmywam go lipowym płynem micelarnym marki Sylveco i przechodzę do mycia twarzy z użyciem żelu i wody. Dwa razy w tygodniu sięgam po swoją szczoteczkę FOREO LUNA 2, która zastępuje mi peeling i nie mam potrzeby używania dodatkowych produktów. Poranne i wieczorne oczyszczanie właściwe na ten moment zapewnia mi produkt marki Nourish Kale 3d Cleanser czyli emulsja z jarmużem, kwasem hialuronowym oraz probiotykami, która jednocześnie myje i pielęgnuje moją skórę (to już moje drugie opakowanie i nadal pozostanę mu wierna w kolejnym okresie wiosenno-letnim). 

Płyn micelarny Sylveco - do kupienia w każdej aptece w cenie około 18 zł./200 ml.


Po oczyszczaniu nie wyobrażam sobie żeby nie użyć toniku - jest to dla mnie punkt obowiązkowy i już od kilku lat absolutnie nie do pominięcia. Ostatnio odkryłam swojego wspaniałego, jedynego i w ogóle ochhh i achhh ulubieńca od dziewczyn z marki Be The Sky Girl - płynne serum różane w formie mgiełki, które tak wspaniale nawilża i tak cudownie odświeża skórę, że noszę go ze sobą w torebce - tym samym oprócz toniku spełnia u mnie funkcję odświeżającą... i scalającą makijaż - tego serum używam zupełnie tak jakbym była uzależniona - kiedy jest mi gorąco, kiedy czuję dyskomfort, kiedy czuję, że skóra zaczyna się ściągać... jest ze mną zawsze i ostatnie kropelki na dnie właśnie mi przypomniały, że pora na zakupy u dziewczyn. Niemniej jednak w kwestii pielęgnacji - przede wszystkim jest moim produktem, którego używam w formie toniku - jednocześnie przywraca skórze komfort po oczyszczaniu i przygotowuje ją do kolejnego kroku - dla mnie na ten moment produkt nie do pobicia - sok z aloesu, ekstrakt z róży, ekstrakt z kokosa, wąkrotka i mnóstwo innych dobroci zaklętych w jedną, małą skromną butelkę. UWIELBIAM! :)

Be The Sky Girl Serum różane w płynie do kupienia w NaturePolis w cenie 54 zł./100 ml.



A po tonizacji... żadnego serum. Żadnej esencji, ampułki i tych innych cudów, których używałam zimą - po toniku... krem. Po prostu - być może dla Was to nie jest nic absolutnie zaskakującego, ale ja jeszcze niedawno w swojej codziennej rutynie używałam 12 produktów - a teraz nakładam krem... i moja skóra mi za to dziękuje. No może nie jeden bo dwa - osobny pod oczy i osobny na twarz, ale nie moja prawdziwie "królewska" skóra pod oczami wymaga specjalnej troski i w tej kwestii jest nieugięta. Oddałam się aktualnie w ręce eksperta marki Fridge by yDe, który na podstawie informacji o mojej skórze wybrał dla mnie dwa produkty do codziennej pielęgnacji. Nie chcę Wam jeszcze mówić o nich zbyt wiele bo używam ich bardzo krótko, ale jeśli nadal będzie to wyglądać tak jak teraz... to ja już tuptam nóżkami ze szczęścia! Od bardzo długiego czasu podkreślam, że marka Fridge by yDe jest dla mnie jedną z najlepszych i najbardziej wartościowych firm na polskim rynku kosmetyków naturalnych, a teraz z każdym dniem utwierdzam się, że naprawdę było warto! Tak więc w mojej minimalistycznej pielęgnacji dwa razy dziennie krem pod oczy i na powieki z serii dla wrażliwców 1.4 oraz krem do twarzy dla cer wrażliwych i naczynkowych 1.3 - o nich opowiem Wam więcej jak tylko będę już pewna swojej opinii, ale na ten moment szepnę Wam tylko... o rany jakie one są wspaniałe!



A gdy ze skórą dzieje się coś niedobrego - sięgam po maseczki natomiast taki zabieg wykonuję sobie tylko w uzasadnionym przypadku i maksymalnie raz w tygodniu. Jeżeli cera wymaga mocnej dawki nawilżenia lub po prostu mam ochotę dać jej coś więcej sięgam po kremową maskę do twarzy marki Make Me Bio, która robi taaaaaaką robotę - zostawia na skórze cudownie przyjemny i ultranawilżający film i jest dostępna w świetnej cenie. Z kolei jeśli widzę, że coś niefajnego dzieje się w kwestii rozszerzonych porów czy skóra wymaga czegoś mocniejszego do oczyszczania sięgam po swój ogromny hit i wielkiego ulubieńca czyli maseczkę detoksykującą marki SUKIN - generalnie odkrycie tej marki to była dla mnie wielka rewolucja, uwielbiam ją za wspaniałe składy, mega piękne opakowania no i przede wszystkim działania - linia Super Greens, z której pochodzi moja maska bazuje na składnikach naturalnych z gamy superfoods takich jak np. pietruszka czy algi. Naprawdę warto się nimi zainteresować.

Maska nawilżająca Make Me Bio do kupienia jest w drogeriach (moja pochodzi z Kontigo) i kosztuje mniej więcej około 40 zł. / 50g.

Sukin Super Greens maska detoksykująca do kupienia jest w NaturePolis w cenie 71,65 zł./100 ml.

Jak na pewno zauważyłyście zrezygnowałam też póki co z kremów z filtrem - zdaję sobie sprawę, że na ten moment nie jest to dobre rozwiązanie, ale ja z reguły unikam słońca, więc w żaden sposób tego nie odczuwam - eliminacja filtrów też przyniosła mojej skórze wiele korzyści , ponieważ te mineralne z reguły są mocno obciążające, a ich odstawienie sprawiło, że cera naprawdę oddycha - niemniej jednak zamierzam do nich wrócić w połowie lipca. Obecnie testuję także nowe urządzenie marki FOREO UFO, więc na jakiś czas odstawię swoje dwie maski na rzecz tego cudaka. Coś za coś :) Absolutnie nikogo z Was nie namawiam do rezygnacji z produktów kosmetycznych, a jedynie do obserwacji - być może i w Waszym przypadku zasada mniej będzie oznaczała więcej?  Może lato to najlepszy okres do tego, żeby dać skórze chwilę wytchnienia?

Komentarze

instagram @hushaaabye

Copyright © Hushaaabye