#rodzicielstwobezfiltra ... czyli jak kiedyś wyglądał asortyment kosmetyczny dla dzieci?
Minęło ponad sześć lat, odkąd urodziłam swojego synka. Z perspektywy czasu
nie jest to pewnie oszałamiający okres wychowawczy, jednak dziś nie na tym
chciałabym się skupić. Tak naprawdę zaczęłam się interesować kosmetykami
właśnie w okresie ciąży - niestety na temat składów nie wiedziałam wówczas nic
i szczerze mówiąc nie miało to dla mnie większego znaczenia. Wydawało mi się,
że jeśli kosmetyki, chusteczki czy pieluchy są znanej marki to z pewnością są
dobre. Niestety nasuwa mi się refleksja, że do dziś niektóre mamy nie mają świadomości,
jakie substancje kryją się w tego typu rzeczach, które mają przecież
bezpośrednią styczność ze skórą niemowlęcia. Produkty dla swojego syna
wybierałam na podstawie rekomendacji położnej czy też otrzymanego w szpitalu
pakietu - dziś niestety patrzę na to ze zgrozą i jednocześnie widzę, jak
ogromną pracę wykonałam... ale przede wszystkim - jak ogromną zmianę przeszedł
rynek kosmetyków dla dzieci w ciągu zaledwie sześciu lat! To niesamowite, bo
dokładnie pamiętam, jak wyglądały półki w sklepach i jak nie funkcjonowało
praktycznie wcale pojęcie "dobry skład”, bo… niewiele osób się tym
interesowało. Nieskromnie powiem, że czuję, że wyrabianie świadomości w sobie,
co miało przełożenie również na prowadzonego bloga (a zatem i Waszą świadomość)
sprawiło że ta ogromna zmiana w asortymencie produktów dziecięcych faktycznie
dokonała się na naszych oczach.
Post ten - ukazujący Wam różnicę pomiędzy asortymentem produktów sprzed
kilku lat, a tych dostępnych dzisiaj - powstaje w ramach kampanii #rodzicielstwobezfiltra organizowanej przez markę
WaterWipes, producenta
rekomendowanych przez Instytut Matki i Dziecka chusteczek nawilżanych dla
niemowląt, które mają w składzie wyłącznie 99,9% krystalicznie czystej wody z
kroplą roślinnych ekstraktów. Żadnych syntetycznych dodatków!
Byle nie AZS
Kiedy rodził się mój syn, o pielęgnacji własnej skóry wiedziałam niewiele,
więc byłam przerażona tym, że będę musiała również zadbać o niemowlaka. To
przerażenie determinowało wybór produktów "z polecenia" położnej czy
ślepe zaufanie do pakietów kosmetycznych, które rozdawano nam w szpitalach.
Pamiętam jedynie moją nadzieję, że syn nie odziedziczy po mnie atopowego
zapalenia skóry i nie będzie tak silnym alergikiem jakim jestem ja - pamiętam
czas, w którym smarowano mnie od stóp do głów odbarwiającymi skórę sterydami i
kąpano w dziwnych specyfikach. Dlatego wiedziałam, że jeśli okaże się, że
faktycznie mały będzie miał AZS, to będzie bardzo trudno i zamiast do drogerii pobiegnę
do… apteki po dermokosmetyki. Dziś - dziękując za to, że syn na szczęście nie
ma problemów skórnych - wiem, że i na tym etapie popełniłabym błąd; pojęcie „dermokosmetyki”
do dziś sugeruje (niestety mylnie) coś bezpieczniejszego, specjalistycznego i budzącego
zaufanie. I choć w tej materii również wiele się zmieniło, to warto zaznaczyć
wyraźnie, że zakup kosmetyków w aptece nigdy nie równał się efektywnemu
działaniu i ukojeniu problemów, niekiedy nawet zdarzało się, że przez fatalne
składy problemy zwyczajnie nasilały się. Byłam tego żywym przykładem,
jednocześnie zostawiając w aptekach fortunę.
Jak dziecko we mgle
Nigdy nie zapomnę pewności siebie mojej położnej w kwestii kosmetyków,
które mi polecała. Przekonywała mnie, że renomowana marka dostępna w większości
sklepów to najlepszy wybór z możliwych (jeszcze wtedy nie przeszło mi przez
myśl, że pakiet kosmetyków otrzymanych w szpitalu plus żywe rekomendacje
położnej mogą być po prostu wynikiem dobrego marketingu i odpowiedniego
wynagrodzenia) – ufałam jej, bo nie przyszło mi przez myśl, że położna może nie
mieć odpowiedniej w tej kwestii wiedzy. Prawdopodobnie gdybym nie zaczęła się
uczyć czytania składów, pewnie do dnia dzisiejszego nie wiedziałabym w czym tak
naprawdę tkwi problem. Dziś z przerażeniem myślę o tym, że przez pierwsze lata
życia mojego syna myłam go ultra mocnymi detergentami z paskudnymi i
drażniącymi konserwantami, a jego delikatną skórę "nawilżałam"
jakimiś dziwnymi specyfikami, które dawały złudzenie pielęgnacji. Nie mam żalu
do położnej - podejrzewam, że jako starsza kobieta sama nie miała pojęcia na
temat składników i ich potencjału drażniącego; mam żal do producentów, bo
dopóki same nie zrobiłyśmy szumu wokół INCI, to sytuacja wyglądała jak
wyglądała. Pokażę Wam dla przykładu skład bardzo popularnego produktu myjącego
przeznaczonego od pierwszych dni życia:
" Aqua (Water), Sodium Laureth Sulfate, Cocamidopropyl Betaine, Sodium Cocoamphoacetate, Coco Glucoside, Disodium PEG-5 Laurylcitrate Sulfosuccinate, Propylene Glycol, Gossypium Herbaceum (Cotton) Seed Extract, Citric Acid, Panthenol, Sodium Benzoate, 2-Bromo-2-Nitropropane-1,3-Diol, Parfum (Fragrance) Butylphenyl Methylpropional, Linalool, Bromocresol Green." - to jest przykład porażająco złego składu, którego nie użyłabym na sobie, a jaki serwuje się dzieciom. Mamy tu bardzo mocny detergent w postaci SLES, glikol propylenowy, perfumy, sztuczne substancje zapachowo-maskujące... i donor formaldehydu o możliwym działaniu rakotwórczym. TAK. RAKOTWÓRCZYM.
I niestety te produkty
nadal funkcjonują na rynku, a nieświadome mamy je kupują.
Odwieczny problem odparzeń
Dziś wiem, że na odparzenia okołopieluszkowe składają się trzy czynniki (poza,
rzecz jasna, zbyt rzadkim przewijaniem dziecka) – syntetyczna pielucha, niskiej
jakości chusteczki nawilżane ze złym składem i fatalne produkty na
podrażnienia. Nie zliczę setek złotych wydanych bez sensu na zmianę produktów -
przebrnęłam chyba przez wszystkie rodzaje pieluch i kiedy wreszcie udało mi się
znaleźć jakiś złoty środek, okazało się, że wina leży po stronie chusteczek.
Gdybyście zerknęły w składy produktów, które były i nadal są (o zgrozo)
dostępne w sklepach czy dyskontach, to zauważyłybyście, jak wiele jest w nich
substancji drażniących - od perfum przez konserwanty, których nie powinno
stosować się u dzieci, aż po mocne substancje myjące. Dziś na szczęście mamy
produkty takie jak WaterWipes, które w swoim składzie
mają jedynie wodę i ekstrakt z grejpfruta (a w wersji Soapberry również naturalny
wyciąg z orzechów mydlanych), ale nie jest to bynajmniej standard na rynku. Pokażę
Wam dla przykładu skład pewnych chusteczek:
"Aqua, Paraffinum Liquidum, Glycerin, Panthenol, Sodium Acrylates/C10-30 Alkyl Acrylate Crosspolymer, VP/Hexadecene Copolymer, Ethylhexylglycerin, Phenoxyethanol, Methylisothiazolinone, Parfum" – tak, ten skład jest całościowo po prostu porażająco zły. Poczynając od zbędnej tu parafiny przez syntetyczne polimery, które "suną" po pupie niemowlaka zostawiając klejącą warstwę na phenoxyethanolu, którego nie powinno się stosować u dzieci, kończąc. Zwieńczeniem jest tu jeden z najczęściej uczulających składników, jakim jest Methylisothiazolinone, substancja o mega silnym potencjale drażniącym... no i oczywiście perfumy, żeby pupa pachniała kwiatkami. Przy niemowlaku dziennie takich chusteczek zużywa się nawet do 10-15 sztuk! To bardzo prosty rachunek, w którym widzicie, jak bardzo naraża się delikatną skórę dziecka kilkanaście razy w ciągu dnia.
Niestety faktem równie przykrym były składy pieluch - pełne syntetycznych włókien (wybrażacie sobie spędzić kilka godzin, nosząc plastikowy, nieprzepuszczający powietrza worek na pośladkach?), barwników, sztucznych substancji zapachowych... czego efektem były rany, otarcia i odparzenia oraz całonocne krzyki niemowlaka.
DZIŚ MASZ WYBÓR!
Na szczęście półki sklepowe przeszły totalną rewolucję. Dziś z ciekawości zaglądam czasem do sekcji dziecięcej, przyglądając się asortymentowi dla maluchów i maluje mi się uśmiech na twarzy. Musicie wiedzieć, że blogi na temat składów kosmetyków i Wasza rosnąca świadomość mają w tym swój ogromny udział. Dziś coraz mniej kobiet ślepo wierzy w barwne obietnice producentów, a zamiast wrzucać produkty "z polecenia" do koszyka najpierw zerkają one w skład INCI - i to jest nasz ogromny sukces. Z tego miejsca proszę więc Was, świeżo upieczone i przyszłe mamy, o uważność i rozwagę - nie popełniajcie moich błędów. Oszczędzicie na tym nie tylko pieniądze, czas i nerwy, ale przede wszystkim zdrowie skóry Waszego dziecka. Sięgajcie po produkty z możliwie najkrótszymi i najbardziej bezpiecznymi składami, czytajcie blogi, uczcie się podstaw składów i bądźcie konsekwentne - to właśnie takie działania bezpośrednio wpływają na rewolucję na sklepowych półkach.
KONKURS!
Razem z marką WaterWipes mamy również i dla Was wspaniałe zestawy produktów ... i to aż dla siedmiu z Was!- odpowiesz w komentarzu pod tym postem: Co w macierzyństwie/byciu w ciąży sprawia Ci największą radość?
- zapamiętasz, że konkurs kierowany jest tylko i wyłącznie do fanów strony WaterWipes Polska na FB i Hushaaabye na FB
- zechcesz w dowolny sposób podzielić się tym postem z innymi
Komentarze
Prześlij komentarz
Dziękuję za Twój czas i komentarz - jeśli podoba Ci się tu na tyle, byś chciał wrócić - zapraszam do obserwowania i odwiedzenia mojej strony na facebooku.
W wolnej chwili na pewno odwiedzę Twój blog, nie musisz zostawiać osobnego linku :)